iv piknik w Pszczynie / 4th picnic in Pszczyna

Nie mam pojęcia, z czego to wynika, ale piknik w Pszczynie wypada zawsze w takim momencie mojego życia, kiedy ostatnie, na co mam czas i ochotę, to uszycie nowego ciucha. Dwa lata temu obudziłam się w dzień pikniku z mocnym postanowieniem, że tego dnia moja noga w pszczyńskim parku nie postanie. Rok temu uszyłam suknię dzień przed, bo wcześniej nawet nie miałam ochoty myśleć o Pszczynie. Serio, o co chodzi? Jasne, szycie odbywa się pod presją, bo piknik to wydarzenie, na które zjeżdża się dużo nowych osób i byłoby trochę wstyd pojawić się w czymś starym albo słabym. Ale u mnie koniec maja to akurat prawie zawsze jakiś taki moment życiowego kryzysu, natłoku spraw i rzeczy do zrobienia, które owocują tym, że naprawdę, ale to naprawdę mi się nie chce.

No idea why it's always this way, but the annual historical picnic of our costuming group, that usually takes place in the end of May, always catches me in the moment of my life when I'm extremely busy, tired and generally unwilling to do anything related to sewing. This happened two years ago, last year and again this year.

W tym roku było tak samo. To znaczy, nie przez cały czas - jeszcze jakiś miesiąc temu ochoczo pomagałam Daisy z jej sukienką. Sama biegałam po materiały, przyszywałam (i przypalałam, hehe) falbany, marszczyłam spódnicę. Potem nastąpiło absolutne wypalenie. Kupiłam materiał na moją pszczyńską suknię i... na tym koniec. Szycie odkładałam z dnia na dzień, a kiedy zostało mi naprawdę mało czasu, nie mogłam nawet patrzeć na maszynę. Serio. Daisy świadkiem. Rozłożyłam na podłodze kupiony materiał i wgapiałam się w niego przez pół godziny, medytując nad tym, jak bardzo mi się nie chce. Na widok nici i igieł robiło się autentycznie niedobrze, a w szyciu nie pomagał wcale fakt, że miałam milion innych rzeczy do zrobienia i załatwienia. Problem był też taki, że zupełnie nie miałam pomysłu na moją sukienkę. Przez ostatnie miesiące powstało chyba z kilkadziesiąt jej szkiców i zawsze coś mi w nich nie pasowało - a to zapięcie stanika, a to spódnica, a to odcięcie w talii. W okolicach wtorku (piknik odbył się w sobotę), kładąc się do łóżka postanowiłam, że trudno, pojadę w starej tiurniurze albo w ogóle w cywilu i będę tylko filmować cały piknik, koniec, deal with it. Życie.

At first I was quite enthusiastic about the idea of a new bustle era gown. I helped my sister sewing hers, bought the fabric and spent hours sketching and designing the whole outfit. But, well, that was it. When it came to actually SEWING the thing, I just couldn't do it. Honestly. I was having the worst sewing hiatus I've ever had. I couldn't even stand the sight of a sewing machine. My sister caught me sitting on my bed with the fabric layed out on the floor, almost sobbing with disappointment and helplessness. Around Tuesday last week (the picnic took place on Saturday) I was almost certain I'll either end up in my old bustle dress or not wear anything historical at all.

W środę rano obudziłam się z podobnym nastawieniem. Niechętnie odpaliłam laptopa-staruszka, żeby poszukać jakiejś inspiracji na pintereście, ale oczywiście nic nie znalazłam. Może inaczej - znalazłam jak zwykle za dużo.

When I woke up on Wednesday, I wasn't expecting much to be done that day. I searched through Pinterest once more in hunt for inspiration, but nothing valuable came up.

I wtedy nastąpiło olśnienie. Chcę czerwony kapelusz! Będzie wysoki, dziwaczny i przystrojony jakimiś randomowymi ozdobami. Ta myśl o kapeluszu tak mnie pokrzepiła, że w środę zaczęłam szycie, które skończyłam w piątek w nocy (no, może nie SKOŃCZYŁAM, ale przerwałam w fazie, w której wystawienie się na widok publiczny było akceptowalne) i w sobotę mogłam ruszać na piknik.

And then a strange thing happened - the idea of a red tall hat that would suit the dress came into my mind and suddenly, I felt like doing it. I felt like actually doing it all. And so I did, finishing (sort of) the dress on Friday night.

W ogóle, to jakby co, strój pokażę wam w osobnym poście, żeby tu nie przesadzać z ilością fotek. Ta cała anegdota miała na celu zbudowanie suspensu, a tak naprawdę to my tu o czym innym.

Oh, and by the way, I'm not going to show you the dress today - I'm just going to describe the event, otherwise this post would contain hundreds of pictures.

Piknik! Po dłuuuugim przebieraniu w dworcowej toalecie (na szczęście w tym roku przybyłam do Pszczyny nieco wcześniej i nie musiałam biegać do lustra na wyścigi z innymi dziewczynami) wyruszyłyśmy do parku, skąd miałyśmy udać się do skansenu. Od razu zaznaczam, że nie był to beztroski spacerek w strojach historycznych. Musiałyśmy dźwigać ze sobą kosze, toboły, pokrowce na ciuchy, aparaty, obiektywy, wodę, jedzenie i reklamówki pełne bliżej niezidentyfikowanych, acz niezbędnych do życia przedmiotów. Przyznaję, że do skansenu dotarłam ledwie żywa i miałam ochotę resztę popołudnia spędzić w spokoju pod stołem, masując obolałe mięśnie (wtedy jeszcze wydawały mi się obolałe, teraz, dzień później, wiem - i czuję - że to był dopiero początek). Na szczęście grupa znajomych, dawno niewidzianych twarzy wpompowała w moje żyły wystarczającą ilość energii, żebym zachowywała się względnie normalnie przez resztę dnia.

Soo, the picnic! After an hour spent on getting dressed up we went to the park. Went? More like rolled, with all these bags and packages and bottles and backpacks. Honestly, it's high time I went to the gym.

Tegoroczny piknik był zupełnie inny, niż poprzedni w klimacie belle epoque. I nie chodzi tu tylko o zmianę epoki - było nas znacznie mniej i poznałam mniej nowych osób, była za to okazja do odświeżenia starych znajomości. Nie dziwią mnie specjalnie takie proporcje wśród uczestników, bo uszycie tiurniury a skombinowanie szybkiej stylizacji z przełomu wieków to jednak zupełnie inna bajka. Gdybym sama chciała wybrać się na moje pierwsze wydarzenie historyczne, to na pewno spasowałabym przy takim datowaniu. Tym bardziej więc szacun dla wszystkich osób, które, szyjąc swój pierwszy strój historyczny (albo pierwszy strój w ogóle!!11) zdecydowały się na tiurniurę. Zwłaszcza, że wyszło im to naprawdę świetnie! Uwielbiam w trakcie takich wydarzeń podziwiać ciuchy innych. Nigdy nie ma między nami jakiejś zawiści czy konkurencji i nikt nie aspiruje do miana najlepiej ubranej osoby dnia czy wieczoru, i to jest naprawdę super. Super jest też to, że piknik w stylu tiurniurowym to jedyne miejsce, gdzie mówiąc komuś, że ma super tyłek, nie oberwiesz w twarz, tylko wysłuchasz pięciominutowej prelekcji na temat jego powstawania.

This time the picnic was a little bit less crowdy then it was last year. Also, there were less people that I haven't met yet. On the other hand, that allowed me to spend some time with my long-time-no-see friends. I guess the reason less people attended was the bustle era dresscode, which might be considered difficult to sew. There was still plenty of people that took up the challenge - even though some of them have never sewed anything else before! And boy, did they look spleeendiiid! I really love how we can all admire each other's creations without envy and hatred, just pure love. Also, bustle era events are probably the only moments in your life, when you can tell someone their butt is really big and good looking, and instead of being slapped you get to here a butt-genesis story.

W tym roku mniej było tematycznych zabaw i historycznych gadżetów, a więcej wygłupów, twerkowania, dziwnych zdjęć i zgonowania na kocu. I wiecie co? I tak, i tak jest fajnie. Zwyczajowo żałuję tylko, że nie zdążyłam bliżej zapoznać się z wszystkimi nowymi osobami. Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze nie raz!

This year it was less about fancy gadgets and games and more about stupid pictures, twerking, silly jokes and dying because of the heat. And you know what? I like it both ways. As always I regret not being able to get to know the new people better - but hopefully, we'll see each other next tme!

fot. Miłosz Brzozowski
fot. Miłosz Brzozowski

fot. Miłosz Brzozowski

fot. Monika Banach-Kokoszka

fot. Monika Banach-Kokoszka

fot. Monika Banach-Kokoszka

fot. Monika Banach-Kokoszka

fot. Monika Banach-Kokoszka

fot. Monika Banach-Kokoszka

fot. Witek Wo

fot. Witek Wo

fot. Witek Wo

fot. Witek Wo

fot. Witek Wo
fot. Paulina Kowalczyk

fot. Paulina Kowalczyk

fot. Paulina Kowalczyk

fot. Paulina Kowalczyk

fot. Paulina Kowalczyk

fot. Paulina Kowalczyk

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zepsuła sielankowej atmosfery tego posta głupimi fotełkami. Enjoy.

Naturally, I have to spoil the gorgeousness you have admired above with silly pictures:




Komentarze

  1. To fakt, że było mniej medialnie, a bardziej kameralnie. Też dobrze się bawiłam, porządnie odpoczęłam od XXI wieku i właściwie z niedowierzaniem wróciłam dzisiaj do pracy. Myślałam, że są wakacje xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kac post-historyczny jak zwykle się zgadza :(

      Usuń
    2. Kac straszny, dopiero dzisiaj jako tako czuję, co mam robić w pracy, wczoraj robiłam zaległe rzeczy, ale myślami byłam poza nimi :P

      Usuń
  2. W niedzielę po pikniku miałam zakwasy. Serio. :D

    Parę słów z perspektywy pszczyńskiej (i historycznej) nowicjuszki - fakt, datowanie na początku mnie załamało. Ale zawzięłam się i dałam radę z szyciem, choć było to parę miesięcy ciągłego rzucania roboty w kąt i przeszywania po dwa szwy dziennie :) Mimo wszystko bardzo chciałam się wybrać właśnie do Pszczyny - piknik to impreza na tyle swobodna i otwarta na nowych (a przy tym na tyle wcześnie ogłaszana :D), że wydał mi się najlepszym miejscem na kostiumowy debiut. A ja zwykle potrzebuję konkretnego celu, żeby w ogóle się jakimś projektem zająć.
    Cudownie było pospacerować i posiedzieć na trawie w strojach z epoki. Reakcje ludzi niesamowicie pozytywne, choć zdarzył się i pan zadający pytania typu "a czy pod tymi spódnicami nosiło się majtki?". Na pewno mogłam zawrzeć więcej znajomości, ale to już zwalam na moją niepełnosprawność społeczną :P Fakt, że po prostu nie wiedziałam też, jak do niektórych zagadać - niby czuję, że w miarę znam daną osobę z bloga, ale przecież ona w ogóle nie zna mnie i nie wiem, jak podejść do takiej sytuacji. Mimo wszystko po parę słów z Tobą i ze sporą częścią Krynolinowego grona udało mi się zamienić, więc aż tak źle nie było. :)
    Szkoda tylko, że grupowa wyprawa do pałacu zmieniła się w półtoragodzinną sesję zdjęciową, a kiedy dotarłyśmy na miejsce, okazało się, że tylko trzy osoby z tej grupy były faktycznie zainteresowane zwiedzaniem, a pałac był już zamknięty :< Wróciłyśmy do skansenu na tyle późno, że części osób już nie było.

    Niedosyt więc zawsze jakiś zostaje. Ale następnym razem na pewno będzie lepiej :)

    Carmen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też myślę, że piknik to dobra okazja na debiut ;) Jest spokojniejszy od balów. To taka rada na przyszłość - koniecznie podchodź, jeśli kogoś kojarzysz z internetu! Nie ma co się zastanawiać :D My też wtedy czujemy się pewniej, bo możemy sobie nową osobę jakoś przyporządkować. Ja na przykład kojarzę z nazwiska większość ludzi, którzy lajkuja mi coś na fanpejdżu (to raczej dlatego, że jestem strasznym stalkerem, ale no. później mi się to przydaje :D ). A tak to widzimy kogoś w super stroju, ale nie wiemy, czy jest z jakiejś organizacji, czy jest rekonstruktorem, czy dowiedział się o wydarzeniu przypadkiem, czy śledzi nas od dawna (no i dodatkowo większość z nas wstydzi się podejść do nowych osób. Tak, my też :P). Tak czy siak, to twój pierwszy raz, ważne że byłaś i poznałaś przynajmniej te kilka osób - na następnym evencie, albo na jeszcze następnym będziesz się już czuła jak wśród swoich ;)

      Usuń
    2. Zawsze można do mnie podejść, ja jestem wielka, ale nie gryzę, wprost przeciwnie - uwielbiam poznawać nowe osoby!

      Usuń
  3. Twój kapelusz jest świetny, koniecznie muszę odwiedzić ten krakowski sklep! :D Od razu widać na zdjęciach, że świetnie się bawiłyście, aż miło patrzeć! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty